| Rzeźba Nieznany Student - ©Wikimedia Commons |
studeo, studere, studui, - starać się usilnie o coś; przykładać się (do nauki); studiować (II koniugacja)Długo się zastanawiałam, co napisać. A raczej - o czym i jak napisać. Tak najlepiej, żeby dotarło do jak najszerszego grona odbiorców. Miałam pomysł, aby po kolei opisywać swoje perypetie "edukacyjno-karierowe". Cóż, dobrze, ale najbliższe targi pracy w marcu. CV prawie gotowe, portfolio "się uzupełnia", gra się kompiluje, na maila przychodzą kolejne oferty z useme. Na razie trwam w stanie zawieszenia, na początku kolejnego semestru studiów...
lacina.info.pl
Wtedy wpadłam na pomysł. A gdyby tak pozastanawiać się nad samymi studiami? Zebrać zaskakujące spostrzeżenia, pograć stereotypami? A czemu nie? Dla części z Was studia już były, dla części trwają, jednych dopiero czekają, inni nigdy ich nie uświadczą... Wszyscy gotowi, pasy zapięte? Odpalamy!
Nienawidzę studentów
- Słuchaj, studenci to druga grupa społeczna, po dresach, których nienawidzę.Powyższą rozmowę odbyłam naprawdę z moim znajomym, który obecnie pracuje jako kierownik jednej z krakowskich sieciówek fast-food. Poniekąd zmusiła mnie do refleksji, bo jako studentka też się do tych "znienawidzonych" zaliczam. Z jednej strony ilość naprawdę ostrych "melanży" w moim życiu można policzyć na palcach jednej ręki, co nie zmienia faktu, że takowe były i pewnie przyczyniłam się do ugruntowania czyjejś opinii na temat grupy społecznej, do której należę. Z drugiej jednak... byłam na Miasteczku AGH w czasie Juvenaliów Krakowskich. Do dziś mam przed oczami nagą, zataczającą się dziewczynę z butelką wódki w ręce. Nie, nie była ciemna noc. Środek popołudnia, dookoła grille, mnóstwo ludzi, śmiechy, wygłupy, alkohol, dym spowijający przestrzeń między akademikami. Wiem, że nie wszyscy tak robią. Wiem, że Miasteczko nie zawsze tak wygląda, bo spędzam tam naprawdę dużo czasu. Co nie zmienia faktu, że chciałabym to "odzobaczyć".
- Dlaczego? Wiesz, to zalatuje trochę hipokryzją, w końcu ja jestem studentką, a mnie raczej nie nienawidzisz.
- Wiesz, ty jesteś normalna. Twoi znajomi, ci z akademika, nawet też. Wy chcecie się czegoś nauczyć na tych studiach.
- A reszta nie?
- Ej, wyobraź sobie taką sytuację: jadę "nocnym" z pracy, styrany jak żołnierz po bitwie, w ch**j klientów było, chłopaki nie nadążali z dostawą, a ja jako kierownik musiałem ten burdel ogarnąć. I wiesz - jadę tym nocnym, dochodzi druga, słuchawki na uszach, nos w książce i tylko marzę o tym, żeby paść na wyro, nie? A tutaj, przy centrum, wsiadają ONI, bo wiesz, kurs na akademiki. Nawaleni jak szpadle, klną gorzej niż ja, jakaś laska śmieje się na głos, facet rzyga, skandują nazwę tej swojej uczelni. No po prostu wzór kultury, przyszłość narodu! Nie są u siebie, to mogą rozwalać kosze, świnić w autobusach i wrzeszczeć po nocy.
- Wiesz, zdarza się, taka sytuacja, my też święci nie jesteśmy, przecież pamiętasz, jak raz mnie upiłeś, a ja zaczęłam ryczeć na przystanku, że czuję się źle pijana i w ogóle...
- Okej. Dobra, to się zdarza. Tylko ja takie akcje widzę cały czas! Nie tylko w "empekach". Wiesz, kogo ostatnio spotkałem?
- Nie. Dawaj.
- Dośkę.
- Którą Dośkę?
- Laskę Kamila.
- A, wiem, co jej dałeś kosza kiedyś?
- No, tą Dośkę.
- Co z nią?
- Wiesz, ona ma do końca lutego obronić pracę inżynierską. A jeszcze ją pisze.
- Jeszcze? O mój...
- Czekaj, to nie koniec. Gadaliśmy o tobie.
- Bo? Co się mną interesuje?
- Bo ona z dziesięciu przedmiotów ma zdane dwa. A jak jej powiedziałem, że wszystko zdałaś w pierwszym terminie, to zrobiła wielkie oczy.
- Że?
- Że ty niby dobra jesteś.
- Proszę cię.
- E, ale właśnie takich studentów nienawidzę. Dostają kasę od rodziców, przepijają ją na imprezach, a jak przychodzi sesja to jęk i płacz, że niezdane. Jak ja myślę, że z mojej pracy i moich podatków utrzymywana jest taka hołota, to mam ochotę wpaść na ten twój wydział z kałachem i powystrzelać.
- Serio?
- Oj tam, taka moja "schizofrenia".
Na pocieszenie uświadamiam sobie, że kierunki trudniejsze i bardziej wymagające odsiewają wiecznych imprezowiczów. A nawet jeśli nie, to drugim, dużo mniej przepuszczalnym sitem jest rynek pracy.
Życie studenta
Prawdą jest, że dla większości studia to pierwszy czas "na swoim". Bez rodziców, bez kontroli, nie trzeba sprzątać, można jeść, co się chce, wracać, o której się chce. Sam decydujesz, na jakie wykłady chodzisz, sam się usprawiedliwiasz, nikt nad tobą nie stoi i nie truje ci, że nie odrobiłeś zadań.
To wielka szansa, którą można równie spektakularnie wykorzystać, jak i zmarnować.
Po raz pierwszy w życiu masz wybór. Możesz poświęcić się wiecznemu imprezowaniu i brać takie specyfiki, że po ich zażyciu będziesz chodził po ścianach, a dzień witał koszmarnym kacem.
Możesz wybrać własną ścieżkę i poświęcić się pewnej grupie przedmiotów, rozwijając je ponad program, a resztę traktując pobieżnie i w ten sposób zapewnić sobie wykształcenie bardzo specjalistyczne (przyznam się, że po części stosuję tę metodę).
A na koniec, możesz także postawić na rozwój wszechstronny, walczyć o stypendia i granty, udzielać się w kołach naukowych i organizacjach studenckich, pojechać na wymianę. Możliwości jest naprawdę mnóstwo! Moi znajomi z liceum do dziś mnie zaskakują. Kilku z nich działa aktywnie w fundacji charytatywnej i jeździ na misje do Afryki, a inni organizują akcję promującą czytelnictwo wśród mieszkańców Krakowa. W grupie dziekańskiej mam alpinistę, tancerza tańca towarzyskiego klasy B oraz specjalistę od niszowych języków programowania. Ludzi pełnych pasji i inteligentnych, często samouków. Ludzi, którzy wiedzą, co oznacza i skąd wzięło się słowo "studiować". I tu dochodzimy do sedna sprawy.
Liceum vs studia
W szkole wymagania były jasno określone. Na egzaminie/maturze będą działy te i te, wzory te i te, lektury te i tamte. Nauczyciel przekazywał całą wiedzę, którą wystarczyło wpoić.Część ludzi przychodzi na studia myśląc, że będzie tak samo. Sorry, nope.
Dostaniesz listę podręczników, gdzie wykładowca zapewni cię, że to, co będzie omawiał na zajęciach, jest jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Resztę... zgłębiasz sam. Prowadzący pokażą ci podstawy, a ty sam masz je poszerzyć. W końcu idąc na studia kierowałeś się tym, co cię interesuje bądź do czego masz predyspozycje, prawda?
I nagle zastajesz sam siebie w środku nocy, bo program korzystający z tej nowej, wynalezionej w odmętach internetu biblioteki nie chce się kompilować już trzecią godzinę i wyrzuca ci błędy pisane w hieroglifach. Ale nie przejmuj się, następnego dnia masz dopiero na 13, w dodatku tylko lektorat i wykład, z czego na to drugie wcale nie musisz iść.
No, i jest jeszcze sesja.
To ten moment, gdy niektórzy przygotowują ściągi, drudzy sprzątają, inni płaczą a ty... Podam ci taki mój sposób na sesję.
Ucz się jak w liceum. Co z tego, że przez cały semestr nie sprawdzano twojej wiedzy? Pomyśl, że na każdych ćwiczeniach może być niezapowiedziana kartkówka. Wiedza przyswajana systematycznie przed egzaminem będzie wymagała jedynie odświeżenia, a potem zostanie na dłużej.
Biję się w piersi, bo w tym semestrze nie zastosowałam tego do jednego przedmiotu. Zostały mi dwa dni do egzaminu i 37 stron teorii do "wkucia". Z kolegą z roku jeździliśmy po wszystkich krakowskich galeriach handlowych i kawiarniach stosując schemat "nauka -> zmiana miejsca == odpoczynek -> nauka jeszcze raz". Nie życzę wam tego, takie coś niszczy psychicznie i fizycznie. Chociaż miło się omawiało różnice protokołów TCP i UDP na pufach w Empiku.
Zgodnie z definicją na początku, słowo "studiować" pochodzi od wyrażenia oznaczającego "starać się o coś". Tutaj taki apel nie tylko do przyszłych studentów, ale i tych, którzy studia skończyli lub są w ich trakcie: starajcie się. Nie przegrajcie życia, nie przegrajcie tego okresu. Myślcie, działajcie, twórzcie. Walczcie o to, by nauka przyniosła skutki, o to, byście mogli jej użyć w przyszłości. Pamiętajcie, macie wybór.
Z pozdrowieniami,
Wasza Olcja
PS Za wytknięcie błędów i pytania ze szczerego serca - Dziękuję!


0 komentarze:
Prześlij komentarz